Zdobyłam ją, tę świnię, Świnicę, tak długo bałam się jej. Chyba ze względu na tę świńską nazwę. Powszechnie wiadomo, że od nienawiści (w tym wypadku lęku; sory za słowo, ale tak rzecze przysłowie) do miłości jest bliżej niż ze stolicy do Krakowa (nie jestem pewna czy tak to brzmiało), zresztą, pragnę jedynie powiedzieć (nieudolnie, bo palce trzęsą mi się z podniecenia), że pokochałam tę naszą świńską górkę. :)
Wejszłam i zejszłam tym samym szlakiem (z obawy przed zalegającym, wylegującym się śniegem przy Zawracie) od Kasprowego, przez Beskid, Świnicką Przełęcz. Powiadają, że to wariant łatwiejszy - mejbi dej rajt. Ale i tak nie polecam turystom, którzy myślą, że dżinsy do właściwe spodnie na górskie eskapady.
Ponżej: ruszamy z Kasprowego Wierchu (1987 m n.p.m.)
No siemka, ładujemy się na Beskid (2012 m n.p.m.).
Łooo, tak, właśnie tam na czubeczek trzeba wejść. Aktualnie Lolo znajduje się w pobliżu Świnickiej Przełęczy (2051 m n.p.m.). Pytanie do tegoroczynych maturzystów: zatem ile metrów zostało nam do szczytu? Tak, w linii prostej. ;)
Zaczyna być mega. Odpoczywamy sobie przed przejściem przez Żleb Blatona. Mądrzejsi ode mnie twierdzą, że to jedno z niebezpieczniejszych miejsc na tym szlaku - prawie zawsze mokre, płaskie skały sprzyjają poślizgnięciom. Nad naszym bezpieczeństwem czuwają na tym odcinku łańcuchy. Nie powinnam tego mówić, ale przeszliśmy ten odcinek lajtowo, było w miarę sucho. Cóż, głupi ma zawsze szczęście.
A za tym przejściem... czeka niesamowita nagroda.
Lolo jednak skupia się na zdobyciu nagrody głównej - szczytu oczywiście.
Hue hue, zabawa w sklep.
A to nagroda, o której wspominałam wcześniej.
Do szczytu jeszcze kawałek drogi, nie ma to tamto.
Zadni Staw Polski
Lala zdobyła nagrodę główną :)
Panorama ze Szczytu Świnicy. Z Lolem na pierwszym planie, nie jest to jednak stały element krajobrazu, choć bez wątpienia nie obraziłby się na taką robotę.
Ach, jeszcze obowiązkowa selfie!
I powrót w stronę Czerwonych Wierchów.